Szklana menażeria
Tennessee Williams
Czas: 100 min Strefa K-805
Obsada:
Tłumaczenie | Jacek Poniedziałek |
Reżyseria | Filip Gieldon |
Dramaturgia | Marek Kałużyński |
Scenografia | Paulina Czernek-Banecka |
Kostiumy | Iga Sylwestrzak |
Reżyseria świateł | Marek Oleniacz |
Inspicjent/ sufler | Magdalena Gródek |
Szklana menażeria (The Glass Menagerie)
Jedna z najwybitniejszych sztuk w historii teatru w nowym przekładzie Jacka Poniedziałka. Jak opowiedzieć współczesnemu widzowi historię wrażliwej i kruchej Laury? Czy bohaterowie Tennesseego Williamsa wciąż są nam bliscy? Czy zmieniają się tylko kostiumy i dekoracje, a uczucia pozostają niezmienne?
Po odpowiedzi na te i inne pytania zapraszamy do nowej przestrzeni teatralnej u stóp Kopca Kościuszki – Strefy K-805.
Premiera: 15 października 2017, Strefa K-805
Gala premierowa: 20 kwietnia 2018, Strefa K-805
UWAGA, rozpoczęcie spektaklu i odjazd autobusu do Strefy z ul. Dunajewskiego 1 (przystanek obok Rossmanna) o godz. 17.00/18.00/19:00 (w zależności od pory podanej w repertuarze).
Początek akcji scenicznej w Strefie K-805 po przyjeździe autobusu ok. 17.25/18.25/19.25.
W spektaklu zostały wykorzystane utwory: „The Haunting Idle”, „In Reverse”, „Under the Pressure”, „Suffering”, „Burning”, „An Ocean in Between the Waves” – muz. Adam Granofsky; „The World Is Waiting for the Sunrise” – muz. Ernest Seitz; „Ave Maria” – muz. Franz Schubert, „Strangers in the Night” – muz Bert Kaempfert.
---
W Strefie K-805 znajdują się też miejsca parkingowe.
Filip Gieldon – rocznik 1983, urodzony w Sztokholmie reżyser teatralny i filmowy, absolwent łódzkiej PWSFTviT. Zdobywca dziewięciu nagród na międzynarodowych festiwalach za film krótkometrażowy „Pocałunek” (2013). Od 2009 wyreżyserował czternaście obrazów, do których w większości napisał scenariusz, w tym średniometrażowe: fabularną „Lunę” i dokumentalny „Egzamin dojrzałości” – oba również nagradzane.
Jako reżyser teatralny zadebiutował w Teatrze WARSawy sztuką Dennisa Kelly’ego „Gruzy”. Na scenie wyreżyserował m.in. „Antygonę w Nowym Jorku” (Teatr Śląski, 2016), „Pannę Julie” (Teatr im. Aleksandra Fredry – Gniezno, 2017) i nagradzaną „Rewoltę” (Bałtycki Teatr Dramatyczny – Koszalin, 2017). W październiku 2017 dla Teatru Bagatela zrealizował „Szklaną menażerię”, której premiera zainaugurowała działalność nowej sceny – Strefy K-805 – położonej u stóp Kopca Kościuszki w Krakowie.
Ta sztuka jest pamięcią
Chciałbym, żebyś zapytał ludzi, czy kiedykolwiek się liczyłem – prosi Tennessee Williams Jamesa Grissoma – autora najpełniejszej biografii twórcy Tramwaju zwanego pożądaniem. W ten sposób powstała książka Szaleństwa Boga, będąca szczegółowym zapisem rozmów z osobami, z którymi w trakcie życia przyszło się spotkać Williamsowi. Opowieści snute przez najwybitniejsze osobowości życia artystycznego i kulturalnego Ameryki bywają zaczynem lub pretekstem do szalenie intymnych refleksji i wspomnień samego Tennesseego, zwanego przez przyjaciół Tenn. Przytaczamy fragmenty wypowiedzi Williamsa dotyczące sztuki, która przyniosła mu w 1944 roku zasłużony rozgłos – Szklanej menażerii.
Spośród wszystkich sztuk Tenna najczęściej wypaczaną, źle reżyserowaną i niezrozumianą jest właśnie Szklana menażeria. Dziwiło go to, ponieważ opatrzył ją obszernymi i precyzyjnymi didaskaliami. […]
Tom [bohater sztuki] mówi: „Ta sztuka jest pamięcią. Będąc pamięcią, jest skąpo oświetlona, sentymentalna i nie jest realistyczna. W pamięci wszystko dzieje się muzycznie”. […] Napisałem osobistą sztukę, w której pierwszy raz przemówiłem własnym głosem, a obracają ja niczym dziwkę na popijawie w akademiku [komentował Williams].
Szklana menażeria jest próbą pojednania się za pośrednictwem słów [...] z matką, siostrą, a i „zabłąkanym, głupim dziwolągiem” nazwiskiem Thomas Lanier Williams. – Stajesz się tym, co kochasz – rzekł Tenn. – Oczywiście naszą tożsamość określają również rzeczy i ludzie, których nienawidzimy. Nasza tożsamość jest tak krucha jak to, co piszemy, jak tropy duszy. […]
Pisząc Menażerię, zacząłem, po prostu musiałem zacząć kochać matkę. Nieraz jeszcze usłyszysz o modlitwach, czuwaniach i pielgrzymkach, które jakoby otwierają umysł i oczyszczają duszę, i właśnie czymś takim była dla mnie ta sztuka. […]
– Opowiem ci, jak zacząłem sobie uzmysławiać miłość do matki – powiedział cicho – jak zacząłem rozumieć jej fantazje. Pamiętam, że czekając , aż wrócę do domu, czasem zasypiała na sofie. Była tak zmordowana albo pogrążona w marzeniach, że nie słyszała, iż przyszedłem. Wtedy oglądałem ją w postaci czystej, niezmąconej przez ożywiającą siłę jej opowieści, przedstawienia i fantazjowania. Widziałem wtedy twarz dziecka, twarz dziewczyny, która przetańczyła młodość z pięknymi chłopcami. Odpychała i popychała. Odpychała rzeczywistość, która podstępnie okradła ją z tego, co jej się należało, i pchała mnie ku marzeniom o lepszej przyszłości. A najjaśniej widziałem wtedy siebie. Potem się budziła, odzywała się, odzyskiwała władzę i zaczynała rządzić. Ostatecznie jednak zapamiętałem tę słodką, ciągle dziewczęcą twarz i zacząłem kochać matkę przez ten obraz, i właśnie on zaprowadził mnie do Amandy Wingfield. […]
Miłość, o której mówiłem, która jest tak istotnym czynnikiem przy pisaniu sztuki, rozciąga się na proces inscenizacji i musi być obecna w każdym przedstawieniu. Tworząc Amandę, obmyłem się z nienawiści w stosunku do matki i została tylko głęboka miłość, która w rzeczywistości kryła się za niechęcią. Poprzez tę sztukę pokochałem matkę. Głęboką, potężną miłość, którą żywiłem w stosunku do Rose, mojej siostry, wlałem w Laurę, którą w gruncie rzeczy okaleczyła miłość do brata. O dziwo odkryłem, że jestem w stanie pokochać nawet Toma, czyli siebie, ukazując go jako chłopaka, który w tym koronkowym więzieniu żyje w stanie ciągłego zamętu. [...]
Kiedy w 1943 roku zaczął robić notatki do Szklanej menażerii, miał trzydzieści dwa lata, we własnym przekonaniu był absolutnie nikim, większość czasu spędzał w kinach tego miasta, w którym właśnie zdarzyło mu się mieszkać, i budził się w łóżkach „hańby i ciągłego pierdzenia, nieustannego żalu dzień po i złamanych obietnic”. Zawsze nosił coś w sobie – wiersz, opowiadanie, sztukę – ale nie umiał tego wydobyć i we wszystkich naszych rozmowach o Menażerii wspominał, że ta sztuka przychodziła do niego, jak gdyby unosząc się na wodzie, przypływała jak mgła, nachodziła jak sen i majaczyła, i zaraz znikała jak scena z ukochanych czarno-białych filmów. […]
– Dopiero przelewanie cholernych pomysłów na papier mnie dobija – wyznał Tenn. – Postaci, fabułę, całą sztukę noszę od dawna gotową w sercu i głowie, póki jednak nie znajdę sposobu ożywienia ich na papierze, jestem zgubiony. Dopiero obrazy filmowe, które rzutowałem na białą stronicę, pomogły mi przenieść Menażerię z duszy na papier.
/cyt. za: James Grissom, Szaleństwa Boga. Tennessee Williams i kobiety z mgły, tł. M. Szczubiałka, Wołowiec 2016/
---
„Zwyczajne życie” – rozmowa z Tennesseem Williamsem
Życie znowu zaczęło sprzyjać Tennesseemu Williamsowi. Po długim i ciężkim okresie, kiedy jego reputacja mocno była wystawiona na szwank, twórczość Williamsa ponownie wróciła do łask. Na ten stan na pewno ma wpływ granie równocześnie aż trzech jego sztuk w nowojorskich teatrach.
W dodatku wydaje się, że Williams wrócił do literackiej formy. Przygotował dwa nowe dramaty, równocześnie pracując nad sensacyjnie szczerymi „Memories”.
Autor bez fałszywej skromności mówi, że bardzo się cieszy, że jego sztuki znowu wywołują teatralny ferment, ale równocześnie martwi się, że zbyt duża liczba jednoczesnych wznowień może doprowadzić do znudzenia jego twórczością.
Komentując ponowne zainteresowanie swoim dramatopisarstwem konkluduje:
- Boże, to całe zamieszanie wokół mnie pokazuje, że albo żyjesz za długo i to dlatego się tobą interesują, albo te wznowienia są w twoim interesie. Ale możliwe jest też, że dzisiejsze czasy potrzebują czegoś z nostalgicznej atmosfery końca lat 40., więc odgrzebujemy z tamtych czasów, co się da.
Przypuszczam – powiedział dalej swoim miękkim głosem Południowca – że dzisiaj w moich sztukach nie szuka się już – tak jak kiedyś – sensacji. Teraz ludzie umieją rozmawiać o seksie i przemocy, stąd np. „Słodki ptak młodości”, czy „Kotka…”, odarte z aury nieprzyzwoitości, postrzegane są jako rzeczy o zakłamaniu, a nie homoseksualizmie.
Ale rozmawiając z Williamsem nietrudno się zorientować, że nie przepada rozprawiać o swoich dramatach.
- Ty możesz sobie pozwolić na to, by urządzać na swój użytek ranking moich sztuk. Autor natomiast jest ostatnią osobą, która powinna to robić. Aczkolwiek, szczerze powiedziawszy, mój stosunek do poszczególnych tytułów ciągle się zmienia. To bardzo zależy od ich realizacji na scenie. Kiedy widzę taką, która mi się podoba, to sobie myślę: a ta „Szklana menażeria” jest niezła. No ale potem, kiedy widzę bardziej trafiony spektakl – zmieniam zdanie.
W przeciwieństwie do wielu krytyków twórczości Williamsa, znajduję w niej – przy czym będę się upierał – bardzo niewiele autobiografii. Sam autor zaś o biograficznych interpretacjach dramatów, mówi w ten sposób:
- Poza tymi, które jakoś odzwierciedlają moje stany psychologiczne, przez które przechodziłem w trakcie ich pisania, nic w nich nie ma z mojego życia. Wczesna „Szklana menażeria” jest równie spokojna, jak ja byłem, kiedy ją pisałem.
- Trudno jednak, kiedy już przywołałeś „Menażerię”, nie porównywać Laury do twojej psychicznie chorej siostry – Rose.
- W rzeczywistości moja siostra była znacznie bardziej żywotną osoba niż Laura – mówi Tennessee. – Wręcz przerażająco witalna. Byłaby całkiem zdrowa, gdyby nie przeprowadzono na niej tej cholernej operacji – lobotomii.
Williams zadumany nad swoją przeszłością, zaczął uśmiechać się do wspomnień.
- Nasza matka panikowała, kiedy moja siostra zaczęła używać niecenzuralnych słów.
„Zrób coś! Nie pozwól jej tak mówić!” Mówiła i płakała – ten fragment opowieści Williams wykrzyczał histerycznym falsetem. – Ale Rose – kontynuował – nie przestawała. Używała przekleństw wkładając je w elegancki język. Cudownym sopranem komunikowała na przykład: „Mamo, my dziewczyny od Wszystkich Świętych, zwykłyśmy onanizować się świecami skradzionymi z kaplicy”. Matka nie mogła tego wytrzymać.
To wspomnienie wywołało w nim histeryczny spazm śmiechu. Nasza matka ma teraz 90 lat, i jest inspiracją dla nas wszystkich – dodaje oschle.
- Czy dużo jest twojej matki w sztukach? – zapytałem.
- Jest we wszystkich – odpowiedział cicho. – Muszę powiedzieć, że jej sposób ekspresji był zawsze ważny dla mojego pisarstwa. Ta ukryta histeria, która przeradzała się w niesłychaną elokwencję... Ciągle odnajduje ją jako zupełnie zagadkową i przerażającą osobę.
- Niedawno wydane (jesień 1974) „Memories” są głównie znane dlatego, że jest w nich masa szczerych wypowiedzi o twoim homoseksualizmie. Niektórzy krytycy sugerują, że to zbyt zdominowało ich istotę.
- To prawda. Stało się tak za sprawą wydawcy, który wyeliminował humorystyczne aspekty tej opowieści. Zdominowała ją powaga, która nie była moim zamysłem. Wydawca kierował się jednak głównie tym, by książka dobrze się sprzedawała. Wykastrował z niej cały dowcip i stąd, przede wszystkim, możesz w niej przeczytać, że jestem maniakiem seksualnym. Chwała Bogu, mam swoją wersję „Memories”, które ukazują wszystko we właściwej perspektywie.
- Czy napisanie tej książki miało być twoją swoistego rodzaju terapią, w której rozprawiasz się ze swoimi artystycznymi i seksualnymi demonami?
- Chciałem napisać, jak najlepiej umiałem, moją historię. I odbyło się to bez żadnych egzorcyzmów. Nie było potrzeby, bo nigdy nie odbierałem swojego życia jako skandalicznego. Dla mnie ono było zupełnie zwyczajne. To, co jest – być może – inne w moim życiu, to zaimki, jakich używam w stosunku do bliskich. Zamiast mówić „ona”, mówię „on”.
Williams potrafi drwić z każdego, kto sugeruje, że jego głównym tematem jego sztuk jest homoseksualizm.
- Każdy, kto mnie zna, wie, jaki jestem. Nigdy niczego nie ukrywałem. A seksualność musi być częścią moich sztuk, bo seksualność jest częścią mnie samego. Nie widzę specjalnej różnicy pomiędzy miłością dwóch mężczyzn, a miłością mężczyzny i kobiety. A wiem, co mówię, poznałem oba te smaki.
- Myślę, że to, co zrobiłeś dla kobiet w swoich sztukach, nie udało się wielu innym heteroseksualnym pisarzom. Postaci Blanche z „Tramwaju”, Maggie z „Kotki”, Aleksandra w „Słodkim ptaku młodości” – to fundamentalne role kobiece.
- Bo ja zawsze dobrze żyłem z kobietami, choć one potrafią być potworne. Ale większość ludzi jest potwornych, bo żyjemy w systemie ogromnej hipokryzji.
- Czy to będzie tematem twoje nowej sztuki?
- O nie, to będzie absolutnie żywiołowa komedia. Jej główną bohaterką będzie kobieta, której dzieci od 14 lat pozostają w przedszkolu. Nie mogę ci więcej na ten temat powiedzieć, ale będzie bardzo śmieszna. Co nie znaczy, że nie będzie niosła ze sobą sporo treści społecznych tak, jak inne utwory.
- Wiesz, że są tacy, którzy mówią, że Tennessee Williams to przeszłość, że razem z Arturem Millerem i Edwardem Albee skończył się.
- Oni mówią tak o każdym pisarzu i wiem, że i tak mówią o mnie. Może słusznie…
Ale jeśli chodzi o mnie, to mogę im odpowiedzieć, że wciąż czerpię radość z pisania, choć teraz pisze się zdecydowanie dużo trudniej niż kiedyś.
Producenci teatralni z każdej możliwej strony chcą zabezpieczać swoje interesy. Obawiają się podejmowania artystycznego ryzyka. Wyznacznikiem tego, czy jakiś dramat wdraża się do produkcji teatralnej, są wyłącznie oczekiwane zyski. Nie ma artystycznego klimatu, który pozwalałby na dojrzałe rozwijanie dramaturgicznych talentów. W dzisiejszych teatrach nie ma mowy o możliwości porażki, a co za tym idzie, nikogo nie interesują teatralne eksperymenty. Poza tym, zupełnie zmieniła się widownia i jej oczekiwania. Telewizja odebrała jej wrażliwość konieczną do tego, by umieć się cieszyć teatrem.
/wywiad przeprowadzony przez Roberta Berkvista w 1974 dla „New York Timesa”; tłumaczenie: Kinga Piechnik; opracowanie: Magdalena Furdyna/